Warszawa wielu smaków

Jestem rodowitą warszawianką, wychowywałam się w stolicy w czasach, kiedy ciągłość jej tradycji kulinarnych została zaburzona. W zniszczonej wojną Warszawie i za PRL-u zapomniano o tym, co i jak się dawniej jadało

Większość produktów, przypraw, ziół dziś powszechnie dostępnych była nie do kupienia, a jeśli tak, to w ograniczonych ilościach. Dlatego kuchnia, jaką pamiętam z dzieciństwa, nie była urozmaicona. Jadaliśmy proste dania - kotlet mielony i marchewkę z groszkiem, kopytka polewane sosem, a od święta kotlet schabowy. Kiedy domową kuchnią zarządzała moja babcia, przygotowywała na obiad zupę na mleku z ziemniakami i do tego zacierki. Były to dania bardzo pożywne, ale biedne. Z deserów pamiętam kultowe wuzetki i szarlotki - razem z kolegami często chodziliśmy do sadów na jabłka. Raczej nie jadaliśmy poza domem. W naszej rodzinie nie było takiej tradycji. Jako nastolatka uwielbiałam Starą Prochownię, gdzie odbywały się recitale i odczyty poezji, po których podawano smaczne poczęstunki. Pamiętam też kilka barów mlecznych, które jeszcze do niedawna funkcjonowały. Moje dwa ulubione były na Nowym Świecie oraz na Saskiej Kępie przy ulicy Francuskiej. Do tego drugiego zawsze wpadałam po drodze ze szkoły. Z przyjaciółką zamawiałyśmy naleśniki z białym serem, a do tego herbatę lub kompot - wtedy nie było jeszcze mody na wodę i inne napoje. Dziś wyjście do baru mlecznego jest modne, choć samych barów jest coraz mniej. Wtedy to była tańsza opcja dla tych, których nie było stać na restaurację. Miejsce, w którym niedrogo można było kupić ciepły posiłek. To, co zapamiętałam jako kuchnię stolicy (i poznałam już pracując), to w zasadzie kuchnia polska lub zapożyczona z innych krajów. Nasze tradycje nie są dobrze znane: po okresie PRL-u zachłysnęliśmy się dostępnością nowych produktów i obcych kulinariów. Dlatego ciągle coś kopiujemy. Był okres, kiedy czerpaliśmy mocno z kuchni francuskiej, potem z kuchni regionalnych. W ostatnich latach fascynowaliśmy się kulinariami śródziemnomorskimi oraz egzotycznymi dodatkami i przyprawami. Lubię dzisiejszą Warszawę, to duże i nowoczesne miasto w ciągłym ruchu. Miejsce otwarte na wszelkie nowości, gdzie i klienci restauracji, i szefowie kuchni szukają nowych dań, smaków i inspiracji. Gdzie codzienna kuchnia się ciągle zmienia i rozwija. Zawsze marzyłam o tym, żeby doczekać czasu, gdy poziomem dorówna innym światowym stolicom. I powoli tak się dzieje. Cieszę się, że jednocześnie uznanie w Warszawie znajduje to, co stare, zabytkowe i trochę zapomniane, że poszukujemy zapomnianych tradycji kulturalnych. W tych dobrych czasach, kiedy nie musimy stać w kolejkach i kupować jedzenia na kartki, warto poznać, czym była tradycyjna kuchnia warszawska. Chcemy próbować tych zapomnianych trochę smaków. Do łask w naszym hotelu wracają wszelkiego rodzaju pierogi, tradycyjnie przygotowywane szynki czy smalczyki. Choć z drugiej strony goście tych samych przyjęć oczekują krewetek i owoców morza. Czy kuchnia tradycyjna stała się kolejnym z egzotycznych i nowych smaczków odkrywanych przez warszawiaków? Mam nadzieję, że to nie tylko chwilowa moda.

Bożena Sikoń - mistrzyni polskiego cukiernictwa, szefowa pracowni cukierniczej w hotelu Jan III Sobieski, absolwentka prestiżowych szkół cukierniczych w Polsce i we Francji. Medalistka Pucharu Świata w Luksemburgu oraz gospodyni programu "Łakocie Bożeny Sikoń" w kanale Kuchnia.tv

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.