Lokalnie i smacznie

Czy zastanawiałaś się, jak daleko jechało do ciebie jabłko, które właśnie kupiłeś w warzywniaku za rogiem? Zmniejsz dystans do jedzenia - kupuj i jedz lokalnie

Czytam tabliczki na stoisku w supermarkecie. Marchewki z Polski, jabłka z Polski, a gruszki - choć wyglądają na zupełnie "swojskie" - z Argentyny. Moja bardziej leniwa strona szepcze: "Weź, przecież nie będziesz biegać do innego sklepu". Ale ta, która przez całe lato motywowała, by co środę jeździć po zerwane rano pachnące pomidory i chrupiącą sałatę z podwarszawskiego gospodarstwa, zauważa: "Ta gruszka, nim trafiła na półkę w sklepie, przemierzyła pół świata. Czy naprawdę na Mazowszu nie ma sadów z gruszkami i nikt nie przechowuje gruszek na zimę?"

Globalizacja niewątpliwe ma swoje uroki - w kilkanaście, maksymalnie kilkadziesiąt godzin możemy znaleźć się w niemal dowolnym zakątku świata. I w drugą stronę - dzięki środkom transportu i sieciom dystrybucji w sklepie bez trudu dostaniemy prawdziwy włoski ocet balsamiczny, hiszpańską szynkę serrano czy słodki nugat z Prowansji. Ale też truskawki z Izraela, młode ziemniaki zMaroka czy szparagi z Chile. Choć widok młodych ziemniaków na koniec zimy może być bardzo kuszący, warto się przez chwilę zastanowić, w jaki sposób do nas trafiły: tir, samolot albo statek, potem znowu tir. By przetrwać odległą podróż, produkty muszą być oczywiście zabezpieczane przed zepsuciem oraz odpowiednio pakowane, by nie uległy zniszczeniu przy kolejnych przeładunkach. Jak zauważają zwolennicy zrównoważonej konsumpcji, długa droga od gospodarstwa do stołu jest szkodliwa nie tylko dla środowiska naturalnego (emisja CO2 i innych gazów cieplarnianych związanych z transportem), ale także negatywnie odbija się na jakości produktu oraz tym, co interesuje nas najbardziej - jego smaku. Zatem jeśli mamy do wyboru ten sam produkt w wersji stąd i z daleka, może warto wziąć pod uwagę tzw. żywnościokilometry i zostać "locavorianinem"?

A czy ty jesteś "locavorianinem"?

Termin "locavore" ukuto na początku XXI w. w Kalifornii, która słynie z sezonowej, ekologicznej kuchni. W wolnym tłumaczeniu słowo oznacza tyle co "lokalnożerca", czyli osoba, która stara się kupować i jeść to, co wyhodowano i wyprodukowano w najbliższej okolicy. W 2007 r. słowo "locavore" zostało wybrane słowem roku przez wydawców oksfordzkiego słownika amerykańskiego.

Choć nie ma tu ścisłej definicji, przyjęło się uważać, że granice lokalności wytycza promień 100 mil, czyli ok. 160 kilometrów. Oczywiście, być ścisłym "locavorianiniem" pod naszą szerokością geograficzną byłoby raczej trudno - bo co na przykład z kawą, herbatą, winami i egzotycznymi przyprawami, nie wspominając o kakao potrzebnym do wyrobu czekolady - te raczej nie poradziłyby sobie w klimacie umiarkowanym.

Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by pewne założenia "locavoriańskiego" podejścia wprowadzić do codziennego życia.

Grzegorz Łapanowski, kucharz prowadzący programy kulinarne i warsztaty gotowania, przyznaje, że na ile jest to możliwe, stara się wybierać polską żywność i polskich producentów. - Nie robię tego z musu, ale częściej sięgnę po pstrąga niż po makrelę, po dorsza niż po tuńczyka. Możemy wybrać polskie pomidory w puszce albo sezonowe od rolnika lub z własnego ogrodu, a nie hiszpańskie czy włoskie. Tego najbardziej oczywistego wyboru, polskie czy importowane, można dokonać bardzo prosto. - mówi "Palcom Lizać" Łapanowski i dodaje, że jeśli chce się jeść naprawdę lokalnie, może to wymagać nieco więcej zachodu i np. wyprawy na osiedlowy bazarek. - Ja kupuję produkty od znajomych rolników - od pana Macieja Jabłońskiego i Piotra Rutkowskiego albo na warszawskim bazarze na Szembeka lub pod Halą Mirowską, gdzie mam swoich ulubionych, sprawdzonych i zaufanych sprzedawców. Staram się wybierać sezonowe polskie warzywa, w zimie najczęściej bulwiaste i korzeniowe, a latem i jesienią wszystko, co jest dostępne - mówi.

Na bazarze w dzień targowy

Jeśli mamy na to czas, zamiast do supermarketu, gdzie warzywa mogą trafiać z odległych gospodarstw wybierzmy się na osiedlowy bazar. Zapytajmy się, od kogo warzywa i owoce ma sprzedawca - ryzykujemy co najwyżej, że nam nie odpowie. - Ważne, by ze sprzedawcami nawiązać dialog, chwilę poszukać tych, którzy mają najlepszy towar. Tych, którzy wiedzą, skąd pochodzą ich wyjątkowe pomidory, zioła czy superświeże sałaty - mówi znawca kuchni. Łapanowski zauważa, że z tych bazarkowych relacji często wynika wiele pożytecznych rzeczy - wiedza o produktach, która nam pozwala lepiej je przyrządzać, a producentom - produkować je tak, by były lepiej dostosowane do potrzeb konsumentów.

Okazją do zaopatrzenia się w lokalne produkty są także kiermasze z tradycyjną i/lub ekologiczną żywnością (taką szansę mieli np. odwiedzający Świąteczny Kiermasz Produktów Regionalnych w Warszawie współorganizowany przez Europejski Fundusz Rozwoju Wsi Polskiej).

Czasem producenci decydują się na sprzedaż swoich towarów bezpośrednio, bez targowisk. Przykładem jest znany warszawiakom pan Ziółko, czyli Piotr Rutkowski, który przez całe lato i jesień raz w tygodniu przywoził i sprzedawał w Warszawie warzywa ze swojego gospodarstwa - od rzodkiewki, przez rzymską sałatę, papryki i pomidory w kilku odmianach, po cukinie i dynie hokkaido. Warto przy okazji zakupów zwrócić uwagę na czasem zapomniane, ale sezonowe i lokalne warzywa, np. topinambur (można z niego przygotować wyborną zupę krem) czy pasternak. Co ważne, lokalni producenci coraz częściej oferują egzotyczne, ale rosnące w polskich warunkach rośliny - np. karczochy, azjatyckie sałaty (mizuna, mibuna) czy stewię, która dodaje potrawom słodyczy.

Wespół w zespół

Innym nadal stosunkowo nowym na naszym rynku rozwiązaniem zakupowym są kooperatywy. Ich funkcjonowanie polega na grupowym kupowaniu produktów bezpośrednio od ich producentów. Wten sposób w warszawskiej kooperatywie Kup Pan(i) cegłę (nazwa pochodzi od miejsca odbioru produktów, klubokawiarni Szara Cegła) można kupować np. jabłka, chleb czy niefiltrowane soki z Wiatrowego Sadu, wkrótce będą też sery i warzywa.

- Kooperatywę założyliśmy w listopadzie i w szybkim tempie dorobiła się ponad 600 członków. Zależy nam, by produkty pochodziły z okolic Warszawy lub na maksymalnie krótkim łańcuchu pośredników. Widzimy sens w kupowaniu lokalnych produktów ze względu na ich świeżość i cenę oraz to, że w ten sposób wspieramy lokalnych producentów, w tym tych małych, którym nasze zakupy mogą pomóc rozwinąć działalność - mówi "Palcom Lizać" Zuzka Groniowska, współzałożycielka kooperatywy, aktywna działaczka Slow Food Youth Warszawa.

Ze względu na zamawianie hurtowej ilości producent może się zgodzić dowieźć towar do siedziby kooperatywy albo zaoferować dobrą cenę. Inne rozwiązanie praktykowane przy częstszych wspólnych zakupach (np. raz w tygodniu na giełdzie rolniczej) to rotacyjne dyżury przy transporcie. Kooperatywy zazwyczaj mają swoje strony internetowe lub strony na Facebooku, wiec nietrudno będzie znaleźć taką blisko domu.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.