Co z tym karpiem?

Nie lubię tego tłuściocha i już. Nijaki w smaku, galaretowaty, ościsty, pachnący mułem, ląduje na moim talerzu tradycyjnie na święta

Widujemy się też podczas spacerów w warszawskich Łazienkach, gdzie karpie giganty połykają wyżebrane od moich dzieci kawałki chleba wielkimi jak napompowane sylikonem gwiazd Hollywoodu wargami.

Statystycznie mieszczę się w normie. Tak jak co piąty Polak jem karpia tylko w Wigilię i jak 90 proc. rodaków nie wyobrażam sobie, żeby na stole udekorowanym gałązkami świerku i jemioły go zabrakło. Tylko niespełna 32 proc. z nas je karpia w ciągu roku, i to zaledwie kilka razy. A może ta najpopularniejsza u nas ryba słodkowodna jest warta większej uwagi? W końcu jesteśmy jednym z największych jego producentów w Europie.

Według GUS przeciętny Polak to mięsożerca. Zjada miesięcznie 7 kg mięsa w formie kiełbachy czy kotletów i tylko trochę ponad kilogram ryb. Tymczasem dietetycy od lat powtarzają: by być zdrowym jak ryba, trzeba ją jeść, i to najlepiej w ilościach hurtowych. A mięso karpia jest zdrowe. Ma stosunkowo niewiele tłuszczu i tylko 127 kcal w stu gramach (tylko o 28 kcal więcej niż pierś z kurczaka). To źródło łatwo przyswajalnego białka, witamin z grupy B i minerałów oraz korzystnych dla zdrowia kwasów jednonienasyconych, które chronią przed miażdżycą i chorobami serca. W porównaniu z popularną w Polsce pangą ma mało szkodliwych nasyconych kwasów tłuszczowych.

Wartości odżywcze karpia zależą od rodzaju paszy, jaką był karmiony. Mięso karpi żywionych np. kukurydzą i pszenicą (czyli węglowodanami) gromadzi więcej tłuszczu, a mniej białka, niż karpi hodowanych na bogatszym w białko łubinie. W sumie karp jak człowiek - jeśli je pączki i słodycze, rośnie mu tłuszcz na brzuchu, a gdy zajada biały ser i inne białka - trzyma linię. Tylko skąd przeciętny Kowalski ma to wiedzieć, stając w kolejce po karpia?

"Skąd pochodzą te karpie?" - tak powinno brzmieć pierwsze pytanie zadane sprzedawcy. Może okazać się, że wcale nie z Polski, ale z Chin, a takie są niesmaczne, mułowate, nie wiadomo, w jakich warunkach hodowane. Naszą podejrzliwość powinna też wzbudzić cena - dobrej ryby nie da się wyhodować za kilka złotych za kilogram. Kupując karpia (nie tylko na wigilijny stół), nie warto też kierować się hasłem: "Taaaka ryba", bo karpie im mniejsze, tym smaczniejsze. W kuchni najlepiej sprawdzają się sztuki ważące około kilograma. OK, trzeba bardziej uważać na malutkie ości, ale za to walory smakowe młodej, nieotłuszczonej ryby zrekompensują nam problemy techniczne. Karp powinien być żywotny, niepoobijany, bez plam i uszkodzeń. Naszą czujność niech wzbudzą dzwonka i karpie wyfiletowane - mogą się zdarzyć cokolwiek nieświeże, a w przypadku ryb świeżość robi ogromną różnicę. Kupujmy więc karpie o świeżym, a nie mocno "rybnym" zapachu. Ich skóra powinna być gładka i wilgotna, łuski równo do niej przylegające, ogon i płetwy wilgotne i giętkie, oczy jasne, brzuch niewzdęty, a skrzela różowe lub czerwone. Mięso zaś - sprężyste i zwarte. Jeśli je naciśniemy i pozostanie w nim wgłębienie, oznacza to, że karp już swoje przeżył. Na zakupy naprawdę warto wybrać się z własnym wiaderkiem, by niesiony do domu czuł się jak ryba w wodzie.

Więcej o:
Copyright © Agora SA