Nowe kroniki wina

To nie jest książka faceta, który pozjadał rozumy i pokazuje wszystkim, że nawet nie warto się z nim mierzyć. Bieńczyk, wręcz przeciwnie, dzieli się chętnie

Wystarczy otworzyć tę książkę, a już do gardła rzuca się autor. No, raczej narrator; ale w wielu miejscach tak z autorem zbieżny, że się człowiekowi myli. Ten winoman, potwór z Grochowa w swoich "Nowych kronikach wina" (czyli sequelu "Kronik wina" sprzed dziesięciu lat) zebrał krótkie kawałki o winie, winiarzach, pisaniu o winie, jeżdżeniu za winem, no i sprawach troszkę mniej ważnych, to znaczy o życiu.

I choć są to rzeczy pozbierane z wielu ostatnich lat, z przeróżnych miejsc, to łączy je ton i ten człowiek właśnie. Ton jest wyrozumiały; więc nawet jeśli daleko nam do Bieńczykowego znawstwa - a jest Bieńczyk znawcą wybitnym, długoletnim, o nosie i kubkach smakowych bardzo wyrobionych, i zasiada w różnych konkursach - to zostanie nam to puszczone w niepamięć. No i warto te "Nowe kroniki..." przeczytać dla samej literatury, bo świetnie napisane. Na tym właściwie możnaby skończyć.

Chcę tu jednak powiedzieć więcej, żeby nie było wątpliwości. Bieńczyk, trzeba to jasno powiedzieć, nie jest świnia. To nie jest książka faceta, który pozjadał rozumy i pokazuje wszystkim, że nawet nie warto próbować się z nim mierzyć. On, wręcz przeciwnie, dzieli się chętnie. "Gdyby chcieli Państwo wykazać się znajomością wina w jakimś snobistycznym towarzystwie - powiada na przykład - radziłbym używać słowa >>mineralność<<. Brzmieć by to mogło tak: >>czuję w tym winie nuty mineralne<<, albo: >>bardzo piękny, mineralny bukiet<<, albo: >>wino jest pełne, ale zachowuje świeżość i mineralność<<". Słowem, ową "mineralność" dosyć obśmiewa, i zabiera się potem ochoczo za innego konika winomanów, nieprzetłumaczalne właściwie słówko "terroir" - zespół czynników, które czynią odmienność wina z danego obszaru. Obśmiewa, obśmiewa, ale konkluduje tak: "Jeśli Państwo ujrzą ponurego faceta pochylonego nad kieliszkiem i mamroczącego >>ale mineralne!<<, ostrzegam, że mogę to być ja".

Bo jest ów Bieńczyk tylko człowiekiem, świadomym własnych wad, naigrawających się leciutko z własnych przywar winamaniaka. Jeśli spotkaliście kiedyś na swej życiowej drodze znawcę wina, to wiecie pewnie, że taki zestaw zdarza się niezmiernie rzadko. Oni mówią zwykle: "Jest tak, jak mówię: czuję asfalt i mineralne nuty!", i koniec dyskusji. A Bieńczyk odwrotnie - urządza sobie śmiechy z mineralności, pisze rozmówki ludzko-winiarskie, w których wskazuje, jak przetrwać degustację w winnicy (kto musiał gadać z winiarzami, wie, jaka to męka. Więc dzięki, Autorze, za twe szczodre dary).

Tak, oprócz wina, które się tu przelewa na miejscu honorowym jest jeszcze życie. Młodość autora w peerelu, jak wiadomo, nie miłującym wina; pierwsze odkrycia - na drodze drobnej kradzieży w domu pewnej francuskiej arystokratki. A potem dziesiątki, setki spotkań z ludźmi, z winami, dobrymi, złymi, wybitnymi, a za każdym razem inne niebo, inny wiatr, nastrój zupełnie inny. Jest wino w Bieńczykowych opowieściach istotą żywą, uczłowieczoną, obdarzoną charakterem, bo z jego własną historią splątane.

Pisze na przykład o Robercie Parkerze, i o parkeryzacji. Parker jest bogiem, obdarzonym nosem i smakiem niemal bezbłędnym, autorem przewodników. Słaba ocena - wino się nie sprzeda. Wysoka ocena - ceny wystrzelą jak rakieta. Na tym to mniej więcej polega. A parkeryzacja to produkcja win pod gust boga, żeby sobie zapewnić jego przychylność i wysoką ocenę, i pieniądze dla siebie i swoich dzieci. Każdy winny krytyk (w tym Bieńczyk) ma ochotę boga lekko kopnąć w tyłek, trochę mu nadogadywać. Bieńczyk jednak Parkera dość broni przed sforą kompanów - i szczypie go na własną rękę. Lubi po prostu inne wina niż bóg Robert, i daje ludziom takie samo prawo. Wolność, Liberté, nade wszystko, powiada: to jest nasze prawo naczelne (bo z niego frankofil przekonany, z Francją się wadzi, kiedy to tylko możliwe).

Więc wolność, wolność winom nareszcie. Nie takim, które zalegają sklepowe półki, nie winom z supermarketu, tylko winom od dziwaków, od ludzi innych, winom niełatwym, chropawym, często niedoskonałym. Ale posiadającym to coś, bożą iskrę, szaleństwo w sobie. Może następnego dnia nie będą już równie świetnie smakowały, ale przynajmniej pozostanie uczucie, żeśmy dotknęli czegoś prawdziwego. Tak jak po lekturze tej książki.

Bieńczyk na każdą półkę!

Marek Bieńczyk, "Nowe kroniki wina", Świat Książki 2010, 39,90 zł

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.