Polski truskawkowy raj

Znów jak głupia dałam się skusić. Jak co roku, czekając z utęsknieniem na polskie truskawki, złapałam się na lep importowanych. - Kochaniutka, słodziutkie, najsłodsze pod słońcem - zachwalała sprzedawczyni. Tureckie okazały się bez smaku, hiszpańskie - wodniste i niejadalne, dopiero węgierskie - całkiem, całkiem. - To polscy hodowcy nauczyli ich, jak truskawki pielęgnować. Polskie sadzonki pojechały na Węgry, gdzie jest cieplej niż u nas, a teraz owoce przyjeżdżają do nas w kwietniu i na początku maja, kiedy u nas truskawki na krzaczkach jeszcze zielone - tłumaczył mi pan Sylwek, który prowadzi świetny warzywniak na bazarku na Sadybie i o swoim towarze wie wszystko.

Każdy, kto kiedykolwiek próbował zagranicznych truskawek, wie, że w porównaniu z polskimi nie mają żadnych szans. I słusznie, bo Polska to truskawkowy raj. Jesteśmy drugim po Chinach dostawcą tych zdrowych, niskokalorycznych owoców na rynki światowe. Co roku na naszych polach rośnie aż 180 tysięcy ton truskawek! Część ich zjadamy, dużą część eksportujemy, bo nigdzie na świecie, nawet w Chorwacji, Szanowny Panie Premierze, ze względu na spore różnice w temperaturze między dniem i nocą, nie rodzą się tak smaczne.

Truskawki kochamy, ale czy coś o nich wiemy - skąd do nas przyjechały, gdzie rosły, jak je transportowano? Czy po raz kolejny okaże się, że kupujemy owoc tani i do bani? Czy to prawda, że zalewają nas truskawki chińskie? Ile pysznej truskawkowej chemii jest w ciastkach, syropach, jogurtach i cukierkach? Jak kupować te owoce, by nie wpaść jak truskawka w kompot?

Zanim sięgniemy po łubiankę, warto zadać pytanie: Skąd pochodzisz, truskawko? Czy jesteś nasza, czy zagraniczna? Czy przyjechałaś do nas zza morza, czy z Pomorza?

Dlaczego to ważne? Bo Polska truskawkową potęgą jest, a my - jako konsumenci - powinniśmy wspierać rodzime produkty. Francuzi piją swoje wina i jedzą swoje sery, Włosi chwalą pizzę i pastę, a my mamy najsmaczniejsze pod słońcem truskawki.

Pamiętaj, jeśli truskawki sprzedawane są ze skrzynek lub plastikowych pudełek, prawie zawsze są importowane. I czytaj informacje na opakowaniu: truskawki dzieli się na trzy klasy jakości: klasa ekstra to owoce duże, najwyższej jakości. Bez wad. Klasa I - owce dobrej jakości, z niewielkimi wadami kształtu, niedojrzałą końcówką nieprzekraczającą jednej dziesiątej powierzchni. Klasa II - jakość średnia, truskawki bardziej zielone, mniej smaczne. Na każdym opakowaniu powinien być adres producenta, kraj pochodzenia i klasa.

No dobrze, ale polskie truskawki sprzedawane są przede wszystkim w łubiankach, na których takich informacji nie ma. Co wtedy? Trzeba pytać sprzedawcę. W myśl prawa ma on obowiązek poinformować nas, skąd pochodzą truskawki i jaka jest ich klasa. Jeśli bezradnie rozkłada ręce albo, co gorsza, nie chce nas poinformować, lepiej u niego nie kupować, bo w razie np. zatrucia, do kogo mamy zgłaszać pretensje?

Kupując truskawki, trzeba oczywiście sprawdzić, czy nie są wymięte. To owce w prawie 90 proc. składające się z wody, więc najlepiej transportować je w łubiankach, a nie w torbie foliowej, bo foliówka plus ciepło równa się zupa owocowa. Gorzej z pleśnią, wyschniętymi ciemnymi owocami, plamami gnilnymi czy przebarwieniami. Taka zgnilizna rozprzestrzenia się jak domino. W ciągu kilku godzin wszystkie truskawki są już niejadalne. Pleśń i grzyby są szkodliwe i dla truskawek, i naszego zdrowia. Dlatego każdą nadgniłą trzeba wyrzucić. A jak rozpoznać, że są słodkie? Jeśli mają dużą powierzchnię niewybarwioną, czyli niedojrzałą, jasną - nie będą słodkie. Truskawki muszą mieć intensywny kolor, intensywnie pachnieć. A co owcami zdeformowanymi, śmiesznie powyginanymi? To mały wypadek przy pracy - efekt niedostatecznego zapylenia przez pszczoły, takie truskawki można bez obaw jeść.

Często słyszymy o truskawkach chińskich. Chińskie truskawki faszerowane chemią, tonami sprowadzane do Polski w samolotach to na szczęście mit! Na polskich bazarach i ryneczkach dostaniemy tylko owoce pochodzące z polskich plantacji i z importu, głównie z Europy. Truskawki chińskie możemy za to znaleźć w mrożonkach, ale z rzadka, bo kilka lat temu Unia Europejska nałożyła embargo na niektóre odmiany tych owoców sprowadzanych w dumpingowych cenach z Chin.

Świeże, mrożone i przetworzone - w sklepach mamy całe zagłębie artykułów spożywczych z kuszącymi truskawkami na opakowaniu. Niestety, Państwowa Inspekcja Handlowa od lat alarmuje w swoich raportach, że w wielu produktach udających truskawkowe możemy znaleźć przedziwne składniki. Przecier buraczany w czekoladzie truskawkowej, aronię - w soku, chemiczne aromaty i barwniki udające truskawki w przetworach mlecznych. Wniosek? Póki sezon trwa, jedzmy świeże polskie truskawki, bo są zdrowe i najlepsze po słońcem, a zanim sięgniemy po coś truskawkowego w sklepie, sprawdźmy skład. Może okazać się, że w dżemie jest 18 proc. truskawek, w soku truskawkowym - 0,15 proc., a w jogurcie o smaku truskawkowym jest tylko ich chemiczne wspomnienie.

Francuzi mają swoje wina i sery, Włosi chwalą pizzę i pastę, a my mamy najsmaczniejsze pod słońcem, aromatyczne i słodkie truskawki

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.