Matka chrzestna szwedzkiego kucharza

W ?Mupetach? szwedzki kucharz zawsze rozrabiał, rozrzucał coś i dziwacznie podśpiewywał albo niezrozumiale komentował to, co robił. Przy jego tworzeniu inspiracją było kilka osób, ale jedną z nich musiała być Julia Child - ukochana kucharka Ameryki

Loczkowata głowa przystrojona piórami, roześmiana twarz, a w dłoniach oskubany kurczak tańczący na blacie w oczekiwaniu na przyprawienie i rożen. Oto Julia Child rozpoczyna kolejny ze swych programów kulinarnych. Z nieodłączną kuchenną ścierką za paskiem i wspaniałym poczuciem humoru zaraz nauczy wszystkich, jak przyrządzić najlepszego pieczonego kurczaka pod słońcem. Chociaż gotować nauczyła się dopiero po ślubie, do dziś pozostaje ukochaną kucharką Ameryki. Wysoka i obdarzona zabawno-irytującym głosem, była nianią, kiedy mamy zostawiały je przed telewizorem z włączonym jej kulinarnym programem. Dla innych stanowiła natomiast prawdziwą inspirację w drodze do kariery kucharza albo chociaż do nauki przyrządzania czegoś więcej niż hamburger. Byłą także przepustką do sławy dla pewnej znudzonej urzędniczki. Ale po kolei.

Wielka amerykańska pisarka reklamuje meble

Julia Carolyn McWilliams przyszła na świat w 1912 roku w kalifornijskiej Pasadenie - pięknej, bezpiecznej, dostatniej i bardzo konserwatywnej. Jej matka, nazywana w rodzinie Caro, wspominała, że urodziła sześć metrów dzieci - i Julia, i dwoje jej młodszego rodzeństwa byli bardzo wysocy. Ona zatrzymała się na 188 cm wzrostu i 44. rozmiarze buta. Lubiła spędzać czas na świeżym powietrzu, uprawiać sport (tenis, golf i koszykówka) i jeść. Bez wybrzydzania pochłaniała wszystko, co ugotowała zatrudniona w domu kucharka. Uczyła się w prywatnych szkołach, w końcu zdecydowała się na studia w Smith College w Massachusetts. Była dobrą studentką, dobrą sportsmenką i lubianą koleżanką. Kiedy kończyła szkołę w 1934 roku, nie bardzo wiedziała, co chce robić - czy być wielką amerykańską pisarką, czy słynną koszykarką. W końcu postawiła na pisanie i zamiast wrócić do Kalifornii i rozejrzeć się za mężem (jej koleżanki ze studiów w większości już to zrobiły, część nawet nie dotrwała do dyplomu), pojechała do Nowego Jorku z zamiarem zatrudnienia się w "New Yorkerze" albo "Newsweeku". A w tych czasach w Ameryce kobieta mogła zostać pielęgniarką, nauczycielką, sekretarką albo sprzedawczynią... Tymczasem znalazła pracę w agencji PR producenta mebli. To i tak było lepsze niż sprzedawanie tych mebli w sklepie...

Nowy Jork był ekscytujący, ale 18 dolarów tygodniowo dla panny przyzwyczajonej do tego, że nie musi liczyć się z pieniędzmi, wymusiło powrót o domu. Julia dalej pracowała w reklamie, a Japończycy mieli swój pomysł na ciąg dalszy jej historii.

Prawie jak Mata Hari

7 grudnia 1941 roku japońskie samoloty zaatakowały amerykańską bazę wojskową na Hawajach. Dla Amerykanów zaczęła się II wojna światowa. Julia chciała być użyteczna - próbowała zaciągnąć się do wojska, ale okazała się za wysoka. Znalazła zatrudnienie w tworzonym właśnie Office of Strategic Services - OSS, protoplaście CIA (i nie chodzi tu o Culinary Institute of America). Marzyła o pracy szpiega, ale znów w paradę weszły jej imponujące rozmiary - Julia, delikatnie mówiąc, rzucała się w oczy i była łatwa do zapamiętania. Na Matę Hari się nie nadawała. Nie znała języków i nie miała właściwie żadnych umiejętności, dlatego została skierowana do segregowania papierów. Była bystra i szybko się uczyła, więc szybko awansowała. Została szefową rejestrów OSS, centrum systemu nerwowego tej instytucji, strzegła ściśle tajnych dokumentów, planów wojennych, depeszy wywiadowczych, tożsamości agentów pracujących za linią wroga. To była bardzo odpowiedzialna praca, a Julia była w niej dobra. Bardzo chciała ruszyć w świat i w końcu to życzenie się spełniło - wysłano ją na Cejlon. Tam poznała starszego o 10 lat i niższego o kilkanaście centymetrów Paula Childa. Paul był kartografem, ale też artystą malarzem, poetą i smakoszem, który podczas wyprawy do Chin otworzył przed Julią świat kulinarnych przyjemności. Paul był światowcem, Julia przy nim naiwną niedoświadczoną panienką. A jednak zakochali się w sobie. Pobrali się we wrześniu 1946 roku i zamieszkali w Waszyngtonie. Na pierwszy małżeński posiłek pani Child podała mężowi móżdżek w winie. Był niejadalny. Paul zbył to śmiechem i poszli coś zjeść na mieście. Wtedy Julia postanowiła, że nauczy się gotować.

Zawsze będziemy mieli Paryż

Paul dostał nowe zadanie - jako dyplomatę wysłano go do Francji. Julia oczywiście pojechała z nim. Zamieszkali w VII dzielnicy, w samym sercu Paryża. Tutaj gotowanie okazało się jeszcze trudniejsze - nowe, nieznane składniki (- A co to jest szalotka? - spytała Julia podczas jednej z pierwszych wizyt w paryskiej restauracji), nieznane potrawy, niezrozumiałe przepisy... Ambitna Julia zapisała się więc do szkoły Cordon Bleu, jednej z najlepszych szkół kulinarnych na świecie. Sfinansowała tę ekstrawagancję z G.I. Bill - ustawy zapewniającej pieniądze na edukację weteranom II wojny światowej. Była jedną z nielicznych kobiet i choć zadzierająca nosa francuska właścicielka za nią nie przepadała, entuzjazm Julii wprawiał w dobre samopoczucie nauczycieli. Krok po kroku uczyła się zasad gotowania. Siekała bez sprzeciwu kilogramy cebuli, ze zdumieniem odkrywała, że zwykłe jajko można ugotować na kilka sposobów.

Później zapisała się jeszcze do klubu kulinarnego Cercle des Gourmettes, gdzie poznała Simone Beck i Louisette Bertholle, dwie miłośniczki gotowania, które próbowały napisać książkę kucharską dla Amerykanów, ale nie znały dobrze angielskiego. W trójkę stały się nierozłączne - założyły szkołę gotowania i nazwały ją L'École de Trois Gourmandes. Pracowały nad książką kucharską nawet wtedy, gdy Julia za mężem podążyła na kolejne placówki do Marsylii, Bonn i Oslo. Małżeństwo Childów było sielanką - bardzo się kochali, wspierali, wspólnie śmiali. Byli właściwie nierozłączni. Z Francji zaczęli wysyłać przyjaciołom walentynkowe kartki. Na jednej z nich siedzieli nago w wannie z kieliszkami szampana...

W 1956 misja Paula się skończyła, przeszedł na emeryturę. Zamieszkali w wielkim wiktoriańskim domu w Cambridge pod Bostonem. W ukochanej Francji też kupili dom i często do niego wracali.

Doskonalenie się w sztuce kuchni francuskiej

W końcu, po prawie dekadzie, Julia Child i jej wspólniczki opracowały 800-stronicowy maszynopis swojej książki. Radość szybko przeszła w smutek - wydawnictwo odrzuciło go jako zniechęcający. W końcu, nieco poprawiony, trafił w ręce Judith Jones z wydawnictwa Alfreda A. Knopfa. Judith uznała, że to klarowna, przystępna francuska książka kucharska, na którą ona i reszta Ameryki czekała. Julia dała tytuł "Mastering the Art of French Cooking". Wydawca Albert Knopf stwierdził, że jeśli książka pod takim tytułem się sprzeda, to on zje własny kapelusz. Był rok 1961. Od tego czasu książka była kilkanaście razy wznawiana. - Albert musiał zjeść sporo kapeluszy - śmiała się Judith Jones.

Już występ do książki pokazywał Julię Child w całej krasie - taką, jaka za chwilę podbije serca rodaków. Napisała, że jej książka jest przeznaczona dla amerykańskich kucharzy i kucharek, którzy nie mają służby i mogą czuć się niepewnie z powodu ograniczonego budżetu, czasu, dbania o linię, gotowania dla dzieci, onieśmielających matek i wszystkich tych rzeczy, które mogą się kłócić z przyjemnością zrobienia czegoś pysznego do jedzenia.

Szef kuchni jest kobietą

Kiedy "Mastering..." trafiła na półki księgarskie, Julia została zaproszona do programu o książkach w WGBH - lokalnej stacji telewizyjnej w Bostonie. Przyniosła ze sobą jajka, miskę, trzepaczkę, patelnię i małą kuchenkę. Ubiła jajka i usmażyła omlet. Patrząc na to Russell Morash, producent telewizyjny, pomyślał - kim jest ta szalona kobieta, która smaży omlet w programie o książkach?

Widzom też się to spodobało i tak Julia Child wyszła z telewizji z kontraktem na 26 odcinków programu telewizyjnego po 50 dolarów za sztukę. Program nazwano "The French Chef", tak żeby dobrze wyglądał w programie telewizyjnym. 11 lutego 1963 roku Julia Child jako "The French Chef" po raz pierwszy pojawiła się na wizji. Została na ekranie przez kolejnych 37 lat. W szczytowym momencie "The French Chef" miał 50-milionową publiczność! Nawet wtedy Julia pozostała wierna bostońskiej WGBH, która udostępniała sygnał innym publicznym stacjom w USA. Po pierwsze, była pewna, że oni pozwolą jej gotować to, co chce - wątroby, nerki, móżdżki, na które nie znalazłoby się miejsca w komercyjnych stacjach. Po drugie, program w publicznej telewizji nie był przerywany reklamami i nie miał sponsora z branży spożywczej, więc nie musiała powściągać języka, kiedy chciała coś skrytykować. Co ciekawe, nie dała złego słowa powiedzieć o fast foodzie. Ta mistrzyni wysublimowanej kuchni francuskiej po prostu lubiła frytki z McDonalda, hot dogi i hamburgery (ale te już nie od klauna). Tylko z włoską kuchnią miała problem. - Nie uważam jej za prawdziwą kuchnię, bo nie trzeba przy niej za wiele robić. Wciąż uważam, że francuska kuchnia jest najważniejsza na świecie, jedna z niewielu, które mają zasady. Jeśli będziesz przestrzegał zasad, to ci się uda - mówiła.

Julia uczy Amerykanów gotowania

"Nazywam się Julia Child. Witajcie w moim domu. Będziemy się świetnie bawić!" - zaczęła swój pierwszy program. Był początek lat 60., telewizja była jeszcze czarno-biała, ale barwna osobowość Julii potrafiła pokonać i tę przeszkodę. Producenci nie mieli wiele pieniędzy, nie było możliwości robienia dubli, wszystkie wpadki i potknięcia Julii był więc rejestrowane i szły na antenę. Kiedy program zdobył popularność, telewizyjną kucharkę posądzano o realizowanie na planie zasady: kieliszek do potrawy - kieliszek dla kucharza. Paul Child wyśmiewał te plotki - Julia była tak swobodna w telewizyjnej kuchni, jak swobodna była na co dzień. A ograniczony budżet programu sprawiał, że często wystarczało tylko na jeden kieliszek burgunda, ten do potrawy. A Julia swój napełniała wodą zabarwioną bulionem wołowym. To się oczywiście skończyło, gdy program zyskał popularność, a telewizja wprowadziła kolor.

"The French Chef" stał się najdłużej produkowanym show w historii amerykańskiej publicznej telewizji. Po nim nadeszły "Julia Child & Company", "Dinner with Julia", "Julia i Jaques gotują w domu" i wiele innych. Sekret Julii Child polegał na doskonałym połączeniu jej radości z gotowania i pragnienia, by nauczyć gotowania innych. I to nauczyć dobrze. Zależało jej na jedzeniu i na tym, by widzom też zaczęło zależeć. Jej programy sprowadzały się do podstawowych lekcji, które przeprowadzała z humorem, lekko i dowcipnie. Kiedy mówiła o tym, jak przyrumienić mięso, brzmiało to tak: gorący olej, suche mięso, nie robić tłoku na patelni. Uczyła podstaw - jak umyć sałatę, obrać pomidora, rozmrozić rybę (jak najwolniej), usmażyć omlet czy naleśniki. A potem przechodziła do boeuf bourginon, homara albo - o zgrozo! - pieczenia w całości mlecznego prosięcia. W tym programie z 1965 r. radziła m.in., by w ryjek wetknąć gałkę od drzwi, a ogonek wsadzić w dziurkę po nim, żeby się nie przypalił - dziś to brzmi i wygląda jak horror. Nikt, nawet Anthony Bourdain, nie pokazałby czegoś takiego w swoim programie. A nawet jeśli, nie komentowałby z uśmiechem: "Jest coś ekscytującego w widoku mlecznego prosięcia pieczonego w całości". Julia Child była nieustraszona, a to świetnie wyglądało w telewizji.

Kurczak na podłodze, czyli czego oczy nie widzą

Krążą legendy, co też Julia Child upuściła w swojej kuchni. Jej wpadki były jednym z powodów, dla których ludzie oglądali programy. A dla Julii ważne było to, żeby pokazać, że gotowanie może być fajne, że nie należy się nim stresować. Poruszała się z wdziękiem między skomplikowanymi przepisami na francuskie potrawy nawet wtedy, gdy zdarzyło jej się upuścić garnek albo wstawić zapiekankę do lodówki, zamiast do piekarnika, gdzie jej miejsce.

Ale wbrew legendom nigdy nie upuściła w programie kurczaka. Jej najbardziej spektakularnym wypadkiem było nietrafienie podrzucanym plackiem z ziemniaków z powrotem na patelnię. Julia zebrała szczątki z blatu, wrzuciła na patelnię, uformowała i powiedziała widzom: - Pamiętajcie, że jesteście w kuchni sami, nikt was nie widzi. Nieważne, co się stało w kuchni, nigdy nie przepraszajcie.

Julia w muzeum

Przez prawie 40 lat Julia Child występowała w telewizji i pisała książki kucharskie. Wszystkie przepisy dokładnie sama sprawdzała. Dziś Julia Child uznawana jest za osobę, która ożywiła kulinarną Amerykę, zainspirowała boom na francuskie restauracje, na gotowanie w domu. Ale sama Julia Child uważała, że to o wiele bardziej skomplikowane.

Choćby moda na francuską kuchnię - z jednej strony pomogła "Mastering the Art of French Cooking", z drugiej zaś Jacqueline Kennedy, pierwsza dama Ameryki, na której starały się wzorować wszystkie panie domu, która zatrudniła w Białym Domu francuskiego kucharza.

W 1994 Julia straciła swoją największą podporę, najbliższego przyjaciela - męża. Paul Child był nie tylko miłością jej życia, ale też wspólnikiem. To on zaprojektował jej kuchnię ze specjalnie podwyższonymi blatami i mnóstwem miejsca na wszystkie niezbędne kuchenne utensylia, których Julia używała z entuzjazmem (miała kolekcję 800 noży!). Paul próbował jej potraw, fotografował je też. Pomagał podejmować decyzje biznesowe, towarzyszył w podróżach promocyjnych, inspirował i wspierał. W 1968 roku u Julii wykryto raka piersi. I kiedy przeszła podwójną mastektomię, Paul był przy niej.

Julia Child zmarła na niewydolność nerek w domu opieki w Kalifornii dwa dni przed swymi 92. urodzinami. Kuchnię zapisała Amerykanom - można ją oglądać w Smithsonian. - Wszystko jest na swoim miejscu, tylko podłoga jest czystsza, niż u mnie w domu - śmiała się na uroczystym otwarciu.

Drugie życie Julii

Niezwykła osobowość Julii Child była inspiracją nie tylko dla domorosłych kucharzy, ale i licznych artystów. Uwielbiali ja komicy. W 1978 roku Dan Aykroyd brawurowo wcielił się w Julię w skeczu w kultowym Saturday Night Live. Jego Julia po poważnym skaleczeniu nożem wykrwawia się, ale nie przestaje przyrządzać posiłku. W końcu pada na podłogę, krzycząc wysokim głosem: "Ocalcie wątrobę!". Wymienia się ją także jako jedną, jeśli nie najważniejszą z postaci, na których twórcy mupetów wzorowali swojego zabójczo zabawnego szwedzkiego kucharza. W 2002 roku zaś znudzona mężatka, pracownica nowojorskiego urzędu miejskiego Julie Powell rozpoczęła pisanie bloga "Julie and Julia project", w którym postanowiła opisać, jak w 365 dni ugotuje wszystkie 536 potraw z książki "Mastering the Art of French Cooking". "Julia Child nauczyła Amerykę gotować i jeść" - napisała w pierwszej notce. Zaryzykowała małżeństwo, pracę, koty i dobre samopoczucie i gotowała w swojej maleńkiej, niezbyt do tego przystosowanej kuchni wyszukane francuskie potrawy. I choć Julia Child nie była zachwycona projektem (uważała, że to tylko popis), blog odniósł sukces. Powstała książka, potem scenariusz, a na koniec film "Julie i Julia" z Meryl Streep jako Julią Child.

Bon apetit!

Korzystałam mi.in. z filmu "Kulinarna mądrość Julii Child"

Więcej o: