Jadłeś kiedyś prawdziwy barszcz ukraiński? - zapytał mnie kilka lat temu mój kijowski znajomy Borys Klimenko. Gdy opowiedziałem mu, jak wygląda barszcz ukraiński w Polsce, to Borys mnie wyśmiał i kazał iść na bazar. Musiałem tam kupić: cielęcy ogon, dwie duże cebule, marchew, buraki, ziemniaki, pomidory, białą kapustę, trochę surowej słoniny, czosnek i koniecznie olej słonecznikowy, najlepiej nierafinowany, który można poznać po szczególnie intensywnym zapachu. - Albo po prostu powiedz, że potrzebujesz zestaw na barszcz i babuszki same ci dadzą, co trzeba - Borys skwitował, gdy męczyłem się z długą listą zakupów.
Kupienie cielęcego ogona było nie lada wyczynem, ale znalazłem go na najbardziej stylowym kijowskim bazarze Besarabce. Z resztą było dokładnie tak, jak powiedział Borys. Gdy tylko zacząłem wyliczać produkty, sprzedawczyni od razu zorientowała się, o co chodzi: - Pan będzie robił barszcz? Wiem, wiem, co trzeba. Nie musi pan już nic mówić...
Gdy objuczony wróciłem do domu, mój znajomy rozpoczął swoje rytuały przy kuchni. Do dużego garnka włożył cielęcy ogon i dwie cebule. Nie dodając żadnych przypraw, postawił to na ogniu i zaczął gotować wywar na zupę.
Marchewkę kazał mi pokroić w kostkę, buraki w zapałki, a ziemniaki obrać i pokroić na drobne kawałki. Potem na głęboką patelnię Borys wlał olej słonecznikowy. - Teraz będziemy na nim dusić warzywa w kolejności od najtwardszych do najbardziej miękkich - powiedział. Na pierwszy ogień poszła marchew, potem buraki i ziemniaki. Warzywa dusiły się na małym ogniu i co jakiś czas trzeba było je mieszać. Obrane ze skórki, pokrojone w kostkę pomidory dodaliśmy, gdy reszta była już miękka.
Gdy warzywa przypominały pulpę albo raczej smakowite ragout, wrzuciliśmy je do wywaru. Wtedy Borys kazał wziąć mi do ręki kawałek słoniny, rozbić go w moździerzu na tłustą masę i dodać do tego rozdrobniony spory ząbek czosnku. Powstało z tego coś w rodzaju pachnącego masła czosnkowego, które dodaliśmy do zupy. Borys odprawił nad garnkiem ostatnie rytuały, doprawiając zupę solą i pieprzem. Gdy smak barszczu uznał już za odpowiedni, rzucił się do krojenia połówki kapusty w drobne kawałki grubości zapałki, a najlepiej jeszcze cieńsze. Potem delikatnie wrzucił je do gotowej zupy i potrzymał na ogniu kilka minut. - Kapusta musi się tylko ściąć, ale ma być chrupka w ustach, a nie miękka i zwiotczała - tłumaczył.
Po chwili zupa była gotowa, choć cały proces jej przygotowania zabrał nam w sumie z pół dnia. Na stole leżał pokrojony czarny chleb. Borys autorytatywnie stwierdził, że do barszczu trzeba się napić po kieliszku horiłki, czyli wódki, co też uczyniliśmy. Takiego barszczu nie jadłem nigdy wcześniej. Smakiem przypominał barszcz ukraiński znany z Polski, ale miał nieporównanie bogatszy bukiet i był znacznie tłustszy. Kto lubi i nie boi się nadmiaru cholesterolu, może zaprawić barszcz odrobiną śmietany. Jeśli ktoś jest fanem fasoli, może ją ugotować i położyć na talerzu przed wlaniem zupy.
Taki przepis, jaki pokazał mi Borys, pochodzi z jego rodzinnej wsi pod Suchodolskiem na wschodzie Ukrainy. Suchodolsk to miasto górnicze, więc zupa jest tłusta, syta i można ją jeść o każdej porze. W rodzinie Borysa mężczyźni jedli ją zazwyczaj przed wyjściem i po przyjściu z pracy w kopalni. - Przepisów na barszcz jest na Ukrainie tyle, ile ludzi, którzy go przyrządzają. Każda wieś ma swoje recepty i tajemnice - tłumaczył mi już przy konsumpcji barszczu. Przekonałem się o tym osobiście. Często barszczem nazywa się nad Dnieprem po prostu sytą zupę z kapustą. Są także postne barszcze bez mięsa. A szczawiowa to po prostu "zielony barszcz". Taki barszczyk jak u nas - czysty z buraków podawany z uszkami - znany jest tylko we Lwowie. W pozostałych regionach Ukrainy nazywa się go lwowskim barszczem albo polskim. - Ale to siki - wzdrygnął się na samą myśl o nim Borys. - Jak można ugotować barszcz bez kapusty i nie na ogonie cielęcym? To zwykłe świętokradztwo!
źródło: Okazje.info