Lokal Bubbleology w londyńskim Soho bardziej przypomina laboratorium szalonego naukowca niż kawiarnię - szklane rurki, przez które przepływają bulgoczące, kolorowe płyny, kolby i probówki, obsługa ubrana w białe kitle. Równie dziwnie wygląda podawana tu herbata. Na stoliku pojawiają się przezroczyste kubki wypełnione zielonym, czerwonym i fioletowym napojem z dodatkiem tajemniczych kulek. To bubble tea.
By poznać początki bubble tea, trzeba się przenieść tysiące kilometrów na wschód i kilkadziesiąt lat wstecz. Ojczyzną "perełkowej herbaty" jest Tajwan, gdzie w latach 80. XX w. sprzedawano ją na nocnych targowiskach jako napój orzeźwiający. Z Tajwanu bubble tea trafiła do innych krajów Azji, potem do USA, Kanady i wreszcie do Europy. Można ją kupić w knajpkach z tajską kuchnią lub w samodzielnych lokalach specjalizujących się wyłącznie w bubble tea. Jednym z nich jest Bubbleology w londyńskim Soho.
- Moja historia jest klasyczna. Pracowałem dla dużej korporacji i choć moja kariera się rozwijała, to w pewnym momencie zdecydowałem, że chcę jednak coś zrobić na własny rachunek - opowiada mi Assad Khan, założyciel sieci lokali Bubbleology. Siedzimy w malutkim lokalu przy Rupert Street w Soho, londyńskim zagłębiu klubów, kawiarni, piekarni i restauracji. - Z bubble tea po raz pierwszy zetknąłem się w Nowym Jorku i szybko straciłem dla tego napoju głowę. Gdy wróciłem do Londynu, okazało się, że brakuje tu lokali, gdzie byłaby ona naprawdę dobrze przyrządzana. Tak zrodził się pomysł Bubbleology.
Wbrew temu, co można by sądzić po wystroju, Assad zapewnia, że bubble tea przygotowuje się tu na bazie naturalnej herbaty - zielonej, czerwonej albo czarnej. Dla smaku dodaje się aromaty z owoców, a czasem także mleko.
Nieodzownym składnikiem, któremu napój zawdzięcza swoją nazwę oraz niezwykły wygląd, są perełki z tapioki, zwane pieszczotliwie "kulkami boba". Perełki używane w Bubbleology są karmelizowane i mają kolor czekolady. Na sucho w smaku przypominają słód albo piwo karmelowe i z łatwością rozcierają się między palcami. Poddaje się je długotrwałemu procesowi gotowania w określonej temperaturze, podczas którego pęcznieją i zamieniają się w szkliste kuleczki przypominające żelki. Tak przygotowane "boba" dodaje się do napoju. Dla dodatkowego urozmaicenia do bubble tea można dorzucić owocowe żelki albo kuleczki wypełnione płynnym, owocowym sokiem - "strzelające boba".
A smak? Tu jest pełna dowolność - do wyboru są bubble tea owocowe (np. truskawka, mango, biała brzoskwinia) albo mleczne (kawa mokka, taro), na zimno i na ciepło. Bubbleologowie, jak nazywani są ubrani w kitle "pracownicy", mogą też przygotować herbatę na specjalne zamówienie. Gotowa mikstura jest pakowana w przezroczyste kubki (cokolwiek by mówić, efekt wizualny jest naprawdę ciekawy) ze szczelnie zamykanym wieczkiem - tradycja foliowania kubków wzięła się stąd, że na Tajwanie napój jest często kupowany na wynos i pity podczas jazdy skuterem.
Kubek pełny kolorowego płynu z wielobarwnymi kuleczkami to nie jest "typowa herbata", więc z tym większa ciekawością sięgam po grubą słomkę (taką, by spokojnie można było wypić kuleczki tapioki) i piję pierwszą bubble tea o smaku liczi z perełkami z tapioki i strzelającymi kulkami. Muszę przyznać, że wrażenie jest dziwne - ni to owocowy napój (herbaty praktycznie nie czuć), ni to słodka przekąska. Słodko, owocowo, kolorowo. Dzieciaki pewnie będą zachwycone.
A jaki smak bubble tea najbardziej lubi Profesor A, jak nazywany jest Assad? - Och, trudno wybrać, to zależy od pory roku, od pogody, od mojego nastroju - mówi. - To może być bubble tea o smaku marakui albo białej brzoskwini, albo też klasyczna bubble tea na bazie herbaty Assam.
Swój pierwszy lokal Assad otworzył w kwietniu 2011 r. Rok później otworzył bar z bubble tea w centrum Warszawy. - Po raz pierwszy zetknęliśmy się z tym smacznym nietypowym napojem podczas podroży po Australii i Azji - opowiada Paweł Nastański z Bubbleology Polska. - Zauważyliśmy, że dziś Polacy nie boją się eksperymentować, szukają nowych smaków. I doszliśmy do wniosku, że można by połączyć hobby z pracą i stworzyć lokal z bubble tea - dodaje Jurek Dytkiewicz.
Jak przyznają właściciele, klienci odwiedzający lokal po raz pierwszy często wypytują, co naprawdę się kryje w plastikowym kubku. - Spotykamy się z zainteresowaniem, chęcią doświadczenia czegoś zupełnie nowego, a nie rezerwą czy dystansem. Dlatego z przyjemnością tłumaczymy naszym klientom nazwy poszczególnych smaków, zwłaszcza te, które w Polsce nie są znane. Doskonałym przykładem jest bubble tea o smaku taro, czyli jadalnej rośliny tropikalnej pochodzącej z Azji Południowo-Wschodniej - mówi Łukasz Smoliński.
Na aspekt nowości zwraca też uwagę Nguyen Thuy Chi, właścicielka lokalu Bubble Tea "CUP and GO", który otworzył się niemal równolegle z Bubbleology. - Odwiedzają nas zarówno osoby, które już miały przyjemność skosztować bubble tea w Azji czy innych miastach Europy, jak i takie, które przychodzą i chcą spróbować czegoś nowego, naszej "herbaty z bąbelkami". I dodaje, że w jej rodzinnym Wietnamie bubble tea jest bardzo popularna od wielu lat. - To jeden z naszych ulubionych napojów, ale dotąd nie można go było kupić w Polsce. Dlatego otworzyliśmy to miejsce - po części dla siebie, ale także dlatego, że wiedzieliśmy, iż bubble tea może stać się hitem wśród młodych osób podążających za modą. Pomysł dojrzewał dwa lata i w końcu udało się go zrealizować. - W naszej herbaciarni chyba wszystkie smaki bubble tea cieszą się powodzeniem. Gdybym miała wskazać bestseller, to chyba byłoby to mango. Jednym zaś z ulubionych smaków Azjatów jest taro. Smakuje jak ciasteczko, ale samo taro można by porównać do fioletowego ziemniaka. Ma bardzo oryginalny smak. Naprawdę bardzo polecam naszym klientom.