Rick Stein: Przede wszystkim na to, czy smaki są odpowiednio połączone, czy danie jest dobrze doprawione, a praca - właściwie zorganizowana.
Moim zdaniem nie wystarczy smacznie gotować. Profesjonalny szef umie też dobrze zaplanować swoją pracę i ten plan zrealizować. Ale, oczywiście, najważniejszy jest smak. Instynktownie wyczuwam, kiedy ktoś potrafi w taki sposób połączyć smaki, aby powstała fenomenalna potrawa. Danie musi być też odpowiednio zaprezentowane na talerzu. Ale to już - jak wspominałem - element kreacji i planowania. Smak i wygląd są ze sobą powiązane, w przypadku szefów kuchni jedno łączy się z drugim.
- Zdecydowanie tak. Świeże produkty są najlepsze, ale to już zadanie dla producentów programu. W australijskim odcinku, w którym wziąłem udział [wywiad przeprowadzony został przed nakręceniem polskiego], zadaniem głównym były dania z ryb. A ryby to moja specjalność (śmiech). Uczestnicy po kolei wybierali rodzaj ryby albo owoc morza, a następnie kraj, w którego stylu musieli przygotować danie. Ostatni uczestnik miał zdecydowanie najtrudniejsze zadanie - pozostała mu bottarga, czyli zasuszona i solona ikra, oraz kuchnia brytyjska... Bottargę dodał do gulaszu. Nie wygrał, ale gotowanie "w stylu brytyjskim" z takim produktem to było naprawdę wyzwanie. Zrobiło mi się go bardzo szkoda!
- Ich zadanie nie będzie łatwe. Związane jest z kartą restauracji hotelu Sheraton, w którym nagrywamy program. Przygotują danie inspirowane tym menu. Najprawdopodobniej będzie to połączenie obu tych kuchni, ale bardzo liczę na kreatywność uczestników!
- To proste - kocham jeść i kocham gotować. Uwielbiam podpatrywać, jak gotują inni. Zauważyłem, że bez względu na to, gdzie akurat jestem - w Anglii, Francji czy Polsce - największy sekret gotowania tkwi w lokalnej kuchni. To regionalne produkty i przygotowane z nich tradycyjne dania.
Na przykład taki cassoulet, z którego Francuzi są tak dumni. Przecież to po prostu duszone mięso i fasola! Jestem przekonany, że i w polskiej kuchni znajdę coś podobnego. Tymczasem Francuzi swoje potrawy wychwalają pod niebiosa i traktują ten temat bardzo serio.
A mnie po prostu sprawia przyjemność próbowanie smaków charakterystycznych dla danego regionu. Szczególnie lubię rozmawiać z mieszkańcami, którzy uwielbiają gotować i przygotowują dania z lokalnych produktów. Kiedy opowiadamy o naszej pasji - czyli jedzeniu - czujemy się lepiej, optymistycznie patrzymy na świat. I wystarczy, że zadam proste pytanie - powiedz mi, co takiego specjalnego jest w polskich pierogach?
- No właśnie! Rozmowa o kuchni to sama radość. Nie o polityce, ciężkich czasach i kryzysie, tylko o tym, co nam sprawia najwięcej przyjemności - o jedzeniu.
Zdecydowanie tak! Z rozmów z Polakami wiem, że i wy zaczęliście na to zwracać uwagę. Programy jak MasterChef czy Kuchenne rewolucje są świetne - uczą polskich widzów, jak przygotować indyjskie curry czy tajskie stir-fry. Ale to, co na prawdę ma znaczenie - i tu, i w Kornwalii, skąd pochodzę - to lokalne dania. Turyści przyjeżdżają do Polski nie po to, żeby zjeść np. pizzę, ale żeby "poczuć" wasze miasta, również przez ich lokalną kulturę kulinarną, jedzenie.
To interesujące, co mówisz. Taka tradycyjna kuchnia hiszpańska, podobnie jak polska, jest dosyć ciężka, sycąca - to głównie dania dla osób ciężko pracujących fizycznie: robotników, chłopów etc. Jakie rozwiązanie tego problemu znaleźli hiszpańscy szefowie kuchni? Wyciągnęli z tych potraw esencję smaku i je - dosłownie - odchudzili. W końcu mniej się ruszamy, pracujemy inaczej i nie potrzebujemy więc aż tylu kalorii. Jestem przekonany, że i w Polsce są już szefowie, którzy pracują nad tradycyjnymi daniami i, wydobywając z nich smak, dostosowują do naszych obecnych potrzeb.
Są efektem pracy całego zespołu. Od 15 lat pracuję z reżyserem, Davidem Pritchardem. I tak naprawdę to jego talent i zaangażowanie sprawia, że wciąż coś kręcimy. Jak w przypadku szefa kuchni - żeby powstało wspaniałe danie, musi on odpowiednio dobrać składniki, w przypadku filmu - o jego jakość dba reżyser, który kontroluje wszystkich na planie i odpowiada za finalny montaż.
Na przykład ja chciałem nakręcić nową serię w Indiach. A on wymyślił najlepszy tytuł: "W poszukiwaniu idealnego curry" (In search of a perfect curry). Oczywiście, czasami się spieramy i kłócimy, ale traktujemy to jako burzę mózgów. Gdy jesteśmy w trasie i nagrywamy jest nas pięć-sześć osób: jedna kamera, dźwiękowiec, producent, reżyser i ja, czasami drugi reżyser.
To zależy. Tym razem pierwsza, przynajmniej w większej części, powstanie książka - moi współpracownicy właśnie wrócili z Indii z kolejnego zbierania materiałów, ja niestety tym razem nie mogłem z nimi pojechać. A nowy program (też o Indiach) będzie gotowy w połowie 2013 roku.
Za tydzień więc zabiorę się do pisania książki, dopiero we wrześniu [wywiad przeprowadzony był w lipcu br. - przyp. red.] jadę z ekipą do Indii i uzupełnię sprawdzone przepisy o moje wspomnienia z podróży i książka będzie gotowa. Choć wolę najpierw kręcić program, a potem pisać książkę.
Fakt, że już od jakiegoś czasu mam swoje programy i widać mnie w telewizji, w Wielkiej Brytanii czy w Europie zazwyczaj ułatwia nagrywanie kolejnych. W Indiach będzie inaczej, będę musiał namówić ludzi, żeby poświęcili mi swój prywatny czas. Zwykle przekonuje argument o promocji ich baru czy restauracji.
Różnie bywa. Zdarza się, że zapytany z zaskoczenia, odmówi. Ale to tylko dodaje dynamiki do programu. Niedawno nagrywaliśmy w Ameryce, w stanie Mississippi. I wyobraź sobie, że nie chcieli mi zdradzić przepisu na panierkę, w której kilkakrotnie obtaczali suma - to było naprawdę zabawne.
Na pewno ja próbuję [śmiech]. I jeśli to ja gotuję, zazwyczaj ekipa telewizyjna chwyta za widelce. Uwielbiam dla nich gotować!