Bogini domowego ogniska ma na głowie lokówki i pokazuje blizny po haluksach. Tylko ktoś tak piękny jak Nigella może bezkarnie demonstrować nonszalancki stosunek do własnych wad. Nasza rozmowa zdaje się zmierzać do tego, by mogła mnie i innym ziemskim istotom przypomnieć długą listę swoich niedoskonałości. Próbuje przekonać nas, że nie jest idealnie piękną i doskonałą gospodynią, mamą, żoną...
Siedzimy w gigantycznej polarnej przestrzeni białego, zalanego słońcem studia fotograficznego. Nigella pasuje tu jak ulał. Cała w czerni - czarne włosy, czarny tusz i kredka na powiekach w stylu retro (do sesji fotograficznej), czarna koszula, spodnie i świetlista jasna skóra - delikatne piegi skrywa makijaż. Wygląda szczupło i zdrowo dzięki nowej pasji do ćwiczeń i unikaniu wina. Siedzimy w studiu we dwie, po obu stronach małego białego stolika, na białych krzesłach.
Scenografia tego spotkania przywodzi na myśl "Odyseję kosmiczną 2001". Będę ten wywiad wspominać jako najfajniejszy w mojej dziennikarskiej karierze, mimo że należał do dość zwariowanych.
Rozmowa toczy się od haluksów, przez strój plażowy, piękno zapachu spalenizny, brudnych włosów i nieświeżych prześcieradeł, po błędy wychowawcze. Zastanawiamy się też, jak to jest, gdy osoba dość nieporządna poślubia nie jednego, ale dwóch z rzędu pedantycznych Żydów.
Nigella powróciła na ekrany z nową serią programów "Nigellissima" zainspirowanych jej życiem we Florencji. Widziałam roboczą wersję pierwszego odcinka. Wygląda na to, że zobaczymy prawdziwy raj.
Wjego scenerii Nigella kręci się po kuchni i przewraca oczami, wydając zadowolone pomruki, gdy próbuje tego czy owego. Ani na chwilę nie wypada z właściwej sobie cudownej afektacji: - Zawsze powtarzam, że moje "jajka w czyśćcu" są absolutnym niebem, gdy czujecie się, jakbyście zstąpili do piekieł.
Nigella ma pod ręką mnóstwo przepisów na kaca.
Zaraz po szkole, zanim jeszcze pojechała na studia do Oksfordu, pracowała z koleżanką w pensjonacie we Florencji.
- Człowiek łatwo zapomina, jaki był odważny za młodu. Chodziłyśmy, pytając wszędzie o pracę i w końcu wylądowałyśmy w hoteliku pomiędzy Duomo a Piazza della Signoria w charakterze sprzątaczek. Dzieliłyśmy pracę i maleńki pokoik. Przymierzałyśmy ciuchy gości hotelowych, perfumowałyśmy się. Nigdy nic nie ukradłyśmy, ale byłyśmy strasznie ciekawskie.
Ciekawskość jest motywem całego życia Nigelli i fundamentem jej kariery dziennikarskiej. W Oksfordzie pracowała jako kelnerka. - Uwielbiałam to, bo lubię podsłuchiwać rozmowy lub patrzeć na ludzi, gdy... rozmowa się nie klei. Jak jesteśmy w restauracji z Charlesem (Saatchi, jej mąż), często upomina mnie: "Nie gap się!". A ja lubię patrzeć i wyobrażać sobie - które pary są razem w tym towarzystwie? O czym mówią?
Znałam Nigellę, zanim jeszcze została "Nigellą" - autorką przepisów, gwiazdą telewizyjną, projektantką kuchennych urządzeń i globalną marką. Była wtedy freelancerką, żoną dziennikarza Johna Diamonda, ojca Cosimy (znanej jako Mimi), dziś 18-letniej, oraz Bruna. Twierdzi, że od tego czasu nie zmieniła się wcale, ale dla mnie jest oczywiste, że to nieprawda.
Wspominamy, że była jedną z tych nieśmiałych i towarzysko nieprzystosowanych osób, które tak długo wahają się, czy pocałować kogoś w policzek na powitanie, że w końcu zderzają się z nim czołem. Zawsze mnie zastanawiało, jak ktoś tak piękny i inteligentny może być aż tak nieśmiały. To brak pewności siebie czynił z niej osobę pozornie wyniosłą i trzymającą dystans.
John dowiedział się, że ma raka gardła, w 1997 roku. To okrutne zrządzenie losu dla kogoś, kto uwielbiał gadać. Zmarł cztery lata później w wieku zaledwie 47 lat. W czasie choroby pisał słynne, inteligentne, wściekłe, zabawne i poruszające felietony w "Timesie". Nigella mówi, że to choroba Johna zmusiła ją do wyjścia ze skorupy.
- Musiałam być jego głosem, a to było dla mnie trudne. John bardzo lubił mocne konfrontacje. Pewnego dnia dyktowaliśmy felieton o tym, jak krzyczał na robotnika budowlanego, i chciał, żebym przeklinała, a ja nie byłam w stanie nawet wydobyć z siebie tych słów. Uczyłam się. Nigella opowiada, że była nieśmiałym i nieszczęśliwym dzieckiem, które żyło w przekonaniu, że matka jej nie kocha.
Jej ojcem jest Nigel Lawson, były konserwatywny parlamentarzysta i minister skarbu, dziś lord Lawson z Blaby.
Matka Nigelli, Vanessa Salmon, która zmarła na raka wątroby w wieku 48 lat, była znaną dziedziczką fortuny firmy cateringowej Lyons. Jedna z dwóch młodszych sióstr Nigelli, Thomasina, zmarła w 1993 roku na raka piersi w wieku 32 lat.
Jeśli ktoś traci matkę, siostrę i męża przed czterdziestką, ma to głęboki wpływ na resztę jego życia. Nigella po śmierci Johna pogrążyła się w depresji. Ale była w niej też determinacja, by dać szansę szczęściu, jeśli pojawi się w życiu. Tak się stało, gdy spotkała Charlesa Saatchiego, za którego wyszła w 2003 roku, dwa lata po śmierci pierwszego męża. Powiedziała wówczas: "Uwielbiałam Johna... A po stracie trojga ukochanych osób odczuwałam silną pokusę, by pogrążyć się w depresji. To do niczego nie prowadzi. Czasem więc myślę, że powinnam cieszyć się życiem w ich imieniu".
To John poddał Nigelli pomysł, by pisała o jedzeniu. Ona żyła w przekonaniu, że napisze wielką powieść XX wieku.
Czy już zrezygnowała z tego pomysłu? - Całkowicie. Gdybym rzeczywiście miała napisać powieść, to już dawno bym ją napisała, nawet gdyby miała być kiepska. Po tym gdy byłam jurorką Booker Prize, odczuwam wdzięczność, że nie piszę. Mam wrażenie, że dobrej literatury jest nadmiar. Nie chciałabym nawet czytać tego, co sama bym napisała.
Nigella pisała kiedyś recenzje książek dla "Spectatora" i jednocześnie była recenzentem restauracji. W wieku 26 lat była zastępcą redaktora działu literatury w "Sunday Timesie"
- Poza tym odkryłam w międzyczasie, że mam nieodpowiednią osobowość - samotność mi nie służy. Uważam też, że wszystko, co chcę powiedzieć o życiu, mogę wyrazić poprzez jedzenie.
Nigella czasem wyrzuca sobie, że nie jest dość zdyscyplinowaną mamą. - Po śmierci Johna starałam się chyba zrekompensować dzieciom stratę taty. Ale przyjaciółka mówi mi, że to nie jest kwestia wyboru, albo jest się wymagającą matką, albo nie. Jesteś, kim jesteś, i tyle.
- Mam tak troje dzieci razem z Phoebe, moją pasierbicą (córką Kay, byłej żony Charlesa), w wieku 16, 17 i 18 lat. I myślę, że naprawdę ważne jest to, że lubię je jako ludzi, że umieją mnie rozśmieszyć. Na wiele im pozwalam, ale zwracam uwagę na tzw. dobre wychowanie.
Jej własna matka sądziła, że Nigella jest autystycznym dzieckiem. - Gdy byłam mała, lubiłam śpiewać, huśtając się na huśtawce. Musiałabyś to usłyszeć, by zrozumieć, że gdy ja śpiewam, to rzeczywiście brzmi, jakbym miała poważny problem. Zawsze gdy trzeba śpiewać "Sto lat!" na urodzinach dzieci, ruszam tylko ustami.
Mówi, że jako dziecko była dziwna i strasznie nieśmiała. Pomiędzy 9. a 18. rokiem życia zmieniła szkołę aż pięć razy.
- Gdy miałam piętnaście lat, mama powiedziała: "Przestań koncentrować się tylko na sobie! Myślisz, że to kogoś obchodzi?". Rzeczywiście nieśmiałość jest rodzajem zaabsorbowania sobą, ale osoba nieśmiała nie zdaje sobie z tego sprawy. Mama próbowała mi pomóc, ale stałam się przez to jeszcze bardziej nieśmiała. Nie nadawałam się na dziecko. Bycie młodym jest bardzo trudne i czasami trzeba oddalić się od rodziny i zacząć żyć na własny rachunek, by stać się sobą. Rodzinne scenariusze bywają kłopotliwe.
Nigella akurat teraz ma świetną, szczupłą figurę, gdyż w wieku 52 lat udało jej się odkryć korzyści płynące z gimnastyki oraz ograniczyć spożycie wina do piątkowych wieczorów. - Nie mam złudzeń. Moja waga zawsze będzie się wahać.
A czy tycie stanowi dla niej problem? - Tylko gdy oglądam własne zdjęcia. Poza tym nie. I nie sądzę też, żeby chudość była synonimem zdrowia, tak jak uważa dziś wiele osób. Z mojego doświadczenia wynika, że ludzie, którzy chudną, wkrótce umierają.
Nigella mówi to tak zwyczajnie, że przez chwilę jej współczuję, ale za moment znów się śmiejemy. Opowiada mi, jak kiedyś chodziła na spotkania grupy feministycznej walczącej z obsesyjnym odchudzaniem się kobiet i jednocześnie uczęszczała do klubu walki z nadwagą. - Czułam się jak dwulicowy szpieg!
Miło jest widzieć ją w tak świetnej formie, szczęśliwą i spełnioną. Gdy wzywają ją na sesję zdjęciową z jakimś wymyślnym makaronem, wołam za nią: "Viva Nigellissima!".
8-12 kawałków (przepis na tortownicę o średnicy 22-23 cm)
białko 8 jajek
150 g cukru pudru
kilka kropli ekstraktu migdałowego
otarta skórka z 1 klementynki lub 1/2 pomarańczy
125 ml jasnej łagodnej oliwy i więcej do natłuszczenia blachy
150 g mielonych migdałów
1 łyżeczka proszku do pieczenia
100 g płatków migdałowych
1 łyżeczka mielonego cynamonu
około 2 łyżeczek cukru pudru do oprószenia
Rozgrzej piekarnik do 180°C i natłuść tortownicę oliwą (lub specjalnym sprejem do wypieków) oraz wyłóż jej dno papierem do pieczenia.
W czystej misce bez śladu tłuszczu ubij białka, aż zrobią się nieprzezroczyste i zaczną sztywnieć, po czym powoli, cały czas ubijając, dosyp cukier, aż piana stanie się gęsta i błyszcząca.
Dodaj ekstrakt migdałowy oraz skórkę otartą z klementynki lub pomarańczy. Następnie wmieszaj w trzech porcjach na przemian oliwę i mielone migdały (zmieszane z proszkiem do pieczenia), aż oba składniki dobrze się połączą z bezową pianą. Przelej masę do przygotowanej tortownicy, a następnie wymieszaj płatki migdałowe z cynamonem i posyp nimi ciasto.
Piecz 35-40 minut (ale zacznij sprawdzać po 30). W tym czasie wierzch ciasta wyrośnie i stężeje, a migdały się zezłocą. Patyczek wbity w środek powinien być czysty po wyjęciu, nie licząc kilku migdałowych okruchów. Wyjmij ciasto z piekarnika i odstaw do ostygnięcia w tortownicy, na metalowej kratce. Gdy przestygnie, otwórz tortownicę i zdejmij bok, ale nie próbuj przekładać ciasta, dopóki zupełnie nie wystygnie.
Przed podaniem oprósz ciasto cukrem pudrem przez małe sitko, żeby wyglądało jak ośnieżone.