Post

Skoro nie mięso, to koniecznie trzeba zjeść rybę. Cała Polska w post (w Popielec, Wielki Piątek, Wigilię, w każdy piątek) rybę pożera.

Post współczesny jest jak całe nasze czasy: pełen przyzwoleń, dopuszczeń, niezbyt dolegliwy. Kościelne przepisy mówią, że obowiązuje tylko ludzi w pełni siły - od osiemnastego roku życia, i tylko do sześćdziesiątki. Oznacza jeden posiłek do syta, dwa lekkie i wstrzemięźliwość od mięsa. W sumie całkiem sporo jedzenia. Ale i tak jest cała postna szara strefa, bo się nam zdaje, że to za mało. Skoro nam odbierają nasze ukochane, codzienne mięso, to się przecież należy jakieś pocieszenie.

Skoro nie mięso, to koniecznie trzeba zjeść rybę. Cała Polska w post (w Popielec, Wielki Piątek, Wigilię, w każdy piątek) rybę pożera. Ale zmieniły się przecież czasy, więc i ryba nie ta sama - zamiast ryby są owoce morza (a u nas, w kraju, gdzie owoce morza wyłącznie się importuje, gdzie zatem są drogie, gdzie wciąż są wyrazem luksusu, to jakby pościć, czyli umartwiać się, zajadając kawior). Pora to dostrzec: post podlega mutacjom, odzwierciedla nasz status i nie trzeba płakać z tego powodu. Ale warto sobie przypomnieć, jaki dawniej bywał.

Warto choćby pamiętać, że w czasach, kiedy religia była sprawą życia i śmierci, za złamanie postu Bolesław Chrobry ustanowił karę wybicia zębów (wspomina o tym Krystyna Bockenheim w książce "Przy polskim stole"). Dla dobra grzeszących, oczywiście, aby ich przed karą ostateczną - piekłem - uchronić. Ten wypis z historii pokazuje, że jeśli w ogóle post zachowujemy, to mamy dziś do niego stosunek dużo swobodniejszy niż kiedyś.

Kiedy minęła pora wybijania grzechu wraz zębami nastąpiły posty podobne do tego, który my znamy: bez mięsa, bez produktów zwierzęcych, a więc jaj, masła, śmietany, sera, a także bez cukru. W zasadzie oparte na śledziu - rybie bardzo lubianej, na kaszy - albo gotowanej na sypko, albo omaszczonej olejem, bez masła, bez (ma się rozumieć) skwarek i śmietany. Słowem, post jest ilościowy i jakościowy: polega na tym, żeby się nie obeżreć ponad miarę, zaledwie lekko głód zaspokoić, i jeść produkty skromne, niedrogie, niemięsne. A te wszystkie wykręty, że ryba nie mięso i że w związku z tym krewetki też są dozwolone etc., etc., to wszystko śmieszy mnie szalenie. Albo post, albo nie. Tymczasem trzymamy się postu na swój dziki, barbarzyński sposób, na wszelki wypadek, żeby wilk był syty i owca cała. To jest post zabobonny, post frutti di mare (w wydaniu de luxe), post na kostce z mintaja (w wersji dla mniej uprzywilejowanych).

A przecież o co innego w tym wszystkim chodzi. Nie chodzi o konieczność zjadania ryby. Nie chodzi też o żadną zdrowotną głodówkę, bo przecież zawsze, kiedy o poście mowa, słychać ten głos współczesny podpowiadający, że jemy za dużo i jesteśmy za grubi. Post to jest post, religijna sprawa, niezależnie od tego, czy nas coś jeszcze łączy z Kościołem. Jeśli nie chcemy, to nie musimy; ale jeśli chcemy, to bardzo proszę, tylko nie należy mieszać fitnessu z wiarą.

Post wyłącznie na marginesie, jakby przy okazji przypomina o istnieniu pokarmów pogardzanych, zapomnianych, nawiązuje do naszej biednej kuchni, tego niechcianego dziedzictwa. Szczególnie w naszych czasach, kiedy wszystkiego mamy w nadmiarze, warto się jej czasem przyjrzeć. (Przecież te postne dania to jest oś polskiej kuchni, w której zachowały się najlepiej dawne kulinarne tradycje).

Post to powrót do kasz, do smaków nieskażonych, czystych. Kasz jest niemało i warto je sobie przypomnieć wszystkie - jako dodatek, jako danie główne. Warto trochę pogmerać przy tradycji, wzmocnić smaki. Warto sobie przypomnieć rybę, która w naszej pamięci właściwie nie istnieje, tak jest wszechobecna i niemal przezroczysta. Czyli do śledzia, oczywiście: smażonego, solonego, marynowanego z cebulą - no czego trzeba więcej? To jest korzeń naszej kuchni, to jest korzeń naszej kultury. Dzień postny, kiedy ożywają wzgardzone smaki.

Więcej o: